Licznik odwiedzin:
N/A

Zwarcie kogutów

Z cyklu; Opowieści Sławoja

Długo się zastanawiałem, czy to pasuje, czy wypada, ale wiek, 73 lata, który osiągnąłem, późniejsza śmierć mojej ówczesnej Żony, pozwalają mi wspominać młode lata.

Sprowokowało  mnie to do opisania jednej z moich życiowych historii wpisanej w henrykowskie życie. Zdaję sobie sprawę, że może być ona różnie odbierana i oceniana, podobnie jak to było w Henrykowie, ale świadomie podejmę to ryzyko. 

Zdałem maturę w 1966 roku. Wydawało mi się, że świat stoi przede mną otworem. Chciałem być generałem. Kiedy zrozumiałem, że to bolesna pomyłka, trzeba było zacząć myśleć o przyszłości, budować podstawy dalszego życia.

Zostanę dyrektorem SHR-u, pomyślałem. Przygotowanie do zawodu? Brak, trzeba je zdobyć. Padło na Policealne Studium Techniczne Techników Nasiennictwa w Henrykowie. Pojechałem, pogadałem, przekonałem i zostałem przyjęty.

Jadąc do Henrykowa byłem po zaręczynach z Anną, moją młodzieńczą miłością. Ale była daleko.

Na tym samym roku w Henrykowie słuchaczką była inna cud dziewczyna. Zauroczyła mnie swoim wyglądem i zachowaniem. Wielkie, piękne oczy, długie włosy, dziewczęce wstydliwe zachowania. Same plusy. Z powodu charakterystycznie wysuniętej szczęki nazwałem Ją „Myszką”. Od pierwszych wykładów umiejscowiła się w moim oku.

Koleżanka „Myszki” oznaczona literą „V”. Fot. archiwum

Stroniła od zawierania znajomości, przebywała przeważnie w towarzystwie innych koleżanek. Zamek nie do zdobycia, ale cóż to za zamek, myślałem sobie, jeśli klucz do niego ma każdy facet, ja również, chociaż był już obiecany do innego zamka?

Walczyłem z sobą, bo przecież… Muszę jednak przyznać, że coraz trudniej mi było być wobec Niej obojętnym. Nie brakowało też konkurentów. Większość kolegów mniej czy bardziej jawnie również wzdychało do Niej. Była częstym tematem naszych rozmów. Im bardziej niedostępna, tym bardziej byliśmy zainteresowani.

Wiadomo im grubsza szyba, tym bardziej kusi cukierek za nią. Każda rozmowa z Nią była ekscytująca. Walczyłem z sobą, bo przecież…

Jednak mój wewnętrzny konflikt „moralisty” z „rycerzem” przybierał na sile, pochłaniał mój czas i myśli. Na którymś z wykładów, chyba z dyrektorem Szadurskim, bo odbywał się w Sali Dębowej, nie było wolnych miejsc, oprócz tego przy stoliku „Myszki”. Skwapliwie skorzystałem. Niewiele pamiętałem z wykładu. Właściwie nie wiem dlaczego, bo nie zamieniliśmy ani słowa, na wykładzie.

W przerwie coś tam bąkałem bez sensu, usiłując zabłysnąć. Chyba jednak słabo to wypadło, bo gdzieś zniknęła.

„Myszka” mieszkała nie w zamku, a w budynkach folwarcznych SHR, adaptowanych na pokoje dla słuchaczek PSTTNiL. Kilka razy „przypadkowo” tam po coś byłem i udało mi się zlokalizować Jej pokój. Mieszkała z koleżanką.

Z  „Myszką” (fot. obok) spotkałem się na następnym wykładzie, tym razem przysiadłem do Niej pomimo wolnych miejsc i tak już pozostało przez kolejne dni i wykłady. Po wykładach jednak nie spotykaliśmy się. Do czasu. Potem były spacery, Weimar, wieczorne wypady w plener. Następne wykłady siedzieliśmy razem, sami, we dwoje przy stoliku, pod niechętnymi spojrzeniami i szeptami  słuchaczy.

Jakoś dotychczas wspólnie siedzący znaleźli inne miejsca. Powinniśmy żyć w uniesieniu, a czuliśmy się winni, osądzani. Dziwnym trafem nasza przyjaźń stała się wiedzą publiczną, nie bardzo wiadomo przez kogo rozpowszechnioną. Spotkałem się ze złą oceną ogólną mojego zachowania, część tej niechęci przelała się również na Nią. Nie było to miłe, podwójnie niemiłe, bo miałem świadomość do czego doprowadziłem. Jak mogli, bo przecież… Presja była na tyle duża, że zaczęliśmy się unikać.

W międzyczasie odwiedziła mnie w Henrykowie moja przyszła Żona, była dwa dni. Jej wizyta położyła kres moim relacjom z „Myszką”.

Na drugim roku do naszego rocznika dołączył „Kędziorek”, który nie zaliczył swojego semestru w poprzednim roku. Oczarował „Myszkę” i zaczęli być oficjalną parą. Znalazł się ktoś uprzejmy, kto poinformował go o naszej przyjaźni. Nawet domyślam się, kto, ale pewności nie mam, więc nie podam inicjałów. W zachowaniach „Kędziorka” dominowała niespecjalnie skrywana niechęć w stosunku do mnie. Doprowadziło to do fizycznej konfrontacji przed zajęciami z mechanizacji rolnictwa. Zwarcie miało miejsce w pokoju, w którym mieszkałem. Nie był to przypadek. Chyba w określonym celu „Kędziorek”, znalazł się tam w momencie gdy byliśmy sami. Bo przecież nie mieszkał ani w moim, ani w sąsiednim pokoju. Doszło do siłowego zwarcia. Poszarpaliśmy się trochę, ale pamiętając o swoim garbie odpuściłem, uznając się za pokonanego. Tak skończyła się moja jedyna ekscytacja w Henrykowie.

W Henrykowie, bo myśl o „Myszce” towarzyszyła mi przez długie lata. Często oglądałem wspólne zdjęcia zrobione przed kościołem, które dziwnym trafem potem gdzieś zaginęło. Myślę, że z inicjatywy mojej Żony. Wyobrażałem sobie  nasze późniejsze spotkanie, umiejscowione na jakimś dworcu kolejowym. Myśli te były na tyle częste, że wracały kilka razy w snach.

Czas płynął, mijały lata. Trwała transformacja, przynosząca ogólną zmianę systemu w Polsce. Każdy próbował czymś się zająć. Ja upatrywałem swojej szansy w handlu towarami z Zachodu. Przywoziłem je z Austrii i sprzedawałem w Polsce.

Pociąg z Warszawy do Wiednia wieczorem wyjeżdżał z Dworca Wschodniego. W Katowicach dosiadły się do przedziału dwie kobiety, młodsza i starsza. Jechały do St. Pulten. Młodszą z nich była „Myszka”. Rozmawialiśmy do samej Austrii. Jakiś czas później odwiedziłem Ją w miejscu zamieszkania.

Od tamtego czasu usiłuję Ją odnaleźć. Bezskutecznie. Podobno jest gdzieś w Niemczech.

W TVP 1 aktualnie emitują serial „Wojenne dziewczyny”. Jedna z dziewczyn z wyglądu i zachowań jest łudząco podobna do „Myszki”. Jeśli to czytasz, to gorąco Cię pozdrawiam „Myszko”!

Sławoj Misiewicz

Brak komentarzy on Zwarcie kogutów

    Zostaw komentarz